Posłodzić na całość
Pisząc czasami sobie najróżniejsze pierdoły, natrafiłem w swoich bazgrołach na pewną ciekawą drobnostkę. Chodzi mi rzecz jasna o przechwalanie się. Patrząc na to z perspektywy czasu wydało mi to się śmieszne, zadałem sobie pytanie: "Szymonie! Dlaczego jesteś taki fajny? Na co ci to? Co chcesz przez to osiągnąć?" I tutaj właśnie zaczyna się dalsza cześć.
Spoglądając od dłuższego czasu na środowisko iluzjonistów, zauważyłem coś ciekawego - wielu z nich słodzi sobie nawet po cztery łyżeczki cukru za kołnierz, rozpływając się razem z tym cukrem w słodyczy swojej "fajności" i indywidualizmie. Zauważmy, że średnia słodzenia wynosi zazwyczaj dwie łyżeczki, co jest nawet znośne dla normalnego widza odbierającego osobowość iluzjonisty. Trzecia łyżeczka zaczyna już troszeczkę psuć naszą herbatkę, natomiast po dodaniu czwartej chce już się po prostu rzygać. Osłodzony czterema łyżeczkami osobnik, oczywiście nie zdaje sobie sprawy, iż jest do porzygania, ale dalej brnie w swoją "fajność" i "cudowność". Najczęściej chwali się oczywiście nie przed iluzjonistami, ponieważ zdaje sobie sprawę z tego, że może zostać po prostu "wyrzygany" (przecież iluzjonista też człowiek, a każdemu człowiekowi zaszkodzi nadmierna ilość cukru); chwali się natomiast przed zwykłymi, często nie domyślającymi się niczego ludźmi. Mogą to być jego znajomi, a wtedy ów Pan "zasłodzony" staje się wodzirejem i główną atrakcją w całym towarzystwie. Pokazuje najróżniejsze triczki, numerki, sztuczeczki, które często są niedopracowane, ponieważ zbyt dużo cukru pozlepiało mu paluchy. To z kolei nie pozwala mu na wykonywanie coraz to bardziej skomplikowanych manewrów. No, ale co tam, nasz mistrz się nie poddaje i po zaprezentowaniu już swojego arsenału wieczornego, czyli np. ambitna karta i przebicie długopisem banknotu, zaczyna zbierać podziękowania za ubaw, kłania się, przyjmuje gratulacje, a zbierając to wszystko do jednej wielkiej kupy nasz wielki mag po prostu tapla się w swojej słodyczy.
Jak już wcześniej napisałem jest to na szczęście tylko część iluzjonistów. Wiem, że użyłem nieodpowiedniego słowa, więc może wykorzystajmy słowo iluzjonista, dla tych którym się to należy. Są bowiem na scenie od bardzo dawna, i tak samo jak od długo jak na tej scenie przebywają, są tam i ich identycznie przedawnione numery (które na nieszczęście się sprzedają). Z wielkim zaangażowaniem prezentują przebijanie mieczami asystentek w skrzyni, przepiłowują, pojawiają, manipulują - "Jejuś! Czarodziej jak malowany, taki jak na filmach..." A nasz czarodziej? A nasz czarodziej z zadowoloną miną, pewny siebie (oczywiście zasłodzony) biegnie w świat by prezentować swoje sztuki. Czasami świat go nie chce i może on jedynie pobiegać sobie od granicy do granicy. Czasem jednak, gdy ten ogromy świat go już przyjmie, po powrocie do kraju nasz wielmożny mag, mistrz sztuk magicznych, zdobywca nagród, dorzucać sobie zaczyna już nie tylko cukier, ale, uwaga proszę Państwa, wciska za kołnierz słodzik. A co tam! Przecież jest światowcem, nie będzie słodził byle cukrem. Nabyte nowe doświadczenia zaczyna prezentować, staje się podziwiany, a dawni iluzjoniści stają się zwykłymi zjadaczami mieczy, cyrkowymi pojawiaczami gołębi, które w panice uciekają pod krzesła.
Tak, więc drodzy koledzy i drogie koleżanki, czy warto słodzić? Ja chyba dzisiaj sobie daruję - pozostanę przy gorzkiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz